Strony

sobota, 19 lipca 2014

*Wyobraź sobie, proszę, jakiś sensowny i/lub kreatywny tytuł posta*

  Cześć! Nie wiem co mnie natchnęło do napisania opowiadania w takim stylu... Jest nieco bardziej hm... psychologiczne? Chyba można je tak nazwać. Pewnie znalazło się tu parę błędów, bo najpierw pisałam w czasie teraźniejszym, ale wydało mi się to zbyt skomplikowane. Mam nadzieję, że nikogo tym nie zanudzę (jak na mój gust nie jestem zbyt dobra w zabijaniu postaci i te ubogie opisy ;_; , więc z góry przepraszam xd). Zakończenie też miało być nieco inne, ale wyszło takie jak jest i postanowiłam go już nie zmieniać.
  Trzymajcie się! Miłego czytania ;3
  ~ MoonCat

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

  Słońce zbliża się ku linii horyzontu, kolejny letni dzień już za parę godzin przemieni się w gwieździstą noc. Na przystanek autobusowy wtoczył się powoli czarny, sportowy samochód. Zatrzymał się tuż przed niewysoką, lecz zgrabną blondynką. Przednia szyba zostaje opuszczona, a z wnętrza pojazdu wydobywa się głęboki męski głos:
  - Może podwieźć?
  Kobieta uniosła nieznacznie lewą brew i przygryzła dolną wargę, jakby rozważenie tej propozycji wymagało niezwykle głębokich przemyśleń. Rzuciła ukradkowe spojrzenie w stronę, z której parę minut temu powinien był przyjechać autobus, wzruszyła ramionami i zrobiła krok w stronę ferrari. Blondynka otwarła drzwi i zajęła miejsce pasażera. Samochód wypełniał zapach słodkiej wanilii - co można było wyczytać z dyndającej przy lusterku zawieszki - oraz tytoniu.
  - Jack - przedstawił się ciemnowłosy mężczyzna. Twarz przysłaniały mu okulary przeciwsłoneczne, chociaż słońce już prawie zaszło.
  Samochód ruszył z piskiem opon.
  - Chloe - kobieta uważnie przygląda się nieznajomemu. Jej uwagę przykuły kolczyki: w prawym uchu i brwi. Kilkudniowy zarost dodawał mu męskości, ale trudniej przez to ocenić wiek Jack'a.
  - Więc dokąd cię zabrać, Chloe?
  - Będziesz przejeżdżać przez Geoffreytown?
  - Mieszkasz tam? - jego twarz wykrzywiła się nieznacznie. - To niezła dziura... - dodał, ale gdy po dłuższej chwili Chloe w dalszym ciągu nie odpowiadała, postanowił zmienić temat. - Eem... Skąd wracasz? Pracujesz gdzieś tutaj?
  - Tak. Choć w zasadzie to nie. Nie mam stałego miejsca pracy - kąciki jej ust uniosły się lekko w górę.
  - Więc? Jesteś... prostytutką? - W jego głosie zabrzmiała nuta nadziei. Patrzy pytająco na pasażerkę, jednocześnie przyglądając się jej ubiorowi. To całkiem prawdopodobne, że zarabia bez niego.
  - Może patrz gdzie jedziesz... - napomniała blondynka nawet nie spoglądając w stronę kierowcy, gdy auto za bardzo zbliżyło się do ostrego zakrętu. Jack zaklął pod nosem i do oporu nacisnął hamulec. - Nie - Chloe rozwiała niestosowne przypuszczenia. - Nie jestem prostytutką. Zabijam. To mniej hańbiące zajęcie.
  Jack zaśmiał się cicho. - Niezły żart.
  - Wiesz... też jesteś na mojej liście. - kobieta uśmiechnęła się, wypowiadając te słowa, a właściciel ferrari wciąż nie mógł oderwać od niej wzroku.
  Kilka kilometrów przejechali w milczeniu. Później Jack poruszał trochę bezpieczniejsze tematy, jak na przykład hobby, rodzina i inne bzdety, które średnio go interesowały. Gdy jednak zrobiło się ciemniej ponownie wszedł na ścieżkę, którą wcześniej sobie obrał.
  - Lubisz się zabawić? Znam świetny klub, tu, niedaleko. Mógłbym cię tam zabrać... wypilibyśmy kilka drinków...
  Blondynka przyglądała się pędzącemu za oknem światu. 
  - Przecież prowadzisz.
  - Kto powiedział, że później też bym prowadził? Wiesz... moglibyśmy tańczyć do rana i trochę lepiej się poznać...
  Jack dotknął delikatnie jej kolana.
  - Masz pozdrowienia od Sophie - powiedziała, wyciągając dłoń w stronę kierownicy. Mężczyzna oderwał wzrok od drogi, spoglądając na Chloe z uniesionymi wysoko w górę brwiami. Skąd znała jego byłą? Otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył wydobyć z nich żadnych słów oprócz krzyku przerażenia. Za sprawą tajemniczej pasażerki auto gwałtownie zmieniło kierunek jazdy. Pędziło teraz wprost do lasu rosnącego wzdłuż drogi, taranując pomniejsze krzewy i drzewka. Samochód podskakiwał na nierównym podłożu.
  - Co ty wyprawiasz?! - krzyknął Jack, gdy udało mu się opanować przerażenie. Próbował sięgnąć hamulca ręcznego, ale ręka blondynki jest szybsza niż jego. Pojazd zatrzymał się. - Zwariowałaś?!
  - Wykonuję moją pracę - jej usta znów się wygięły, wyglądała jakby była zupełnie spokojna, jakby to co przed chwilą zrobiła było rutyną, jej codziennością.
  Dopiero teraz Jack zorientował się co tak naprawdę się dzieje. To co na początku brał za oryginalne poczucie humoru okazało się przerażającą prawdą. 'Boże, to nie może się dziać', pomyślał. Gdy jednak zobaczył jak z torebki Chloe wyłania się pistolet, rzucił się do ucieczki.
  Ale na ucieczkę okazało się za późno. Zanim drzwi się odblokowały lufa broni zdawała się już czule dotykać jego głowy. Mężczyzna wstrzymał oddech.
  - Serce za serce - usta blondynki były teraz całkiem blisko jego ucha, więc bardzo wyraźnie usłyszał przyprawiający o dreszcze szept. Były to ostatnie słowa, które usłyszał.

  Uwaga! - Ostrzegał głos w nowym płaskim telewizorze. - Policja robi co może w sprawie tajemniczego mordercy. Na razie nie znamy motywów, którymi się kieruje, poza tym, że ofiarą padają kierowcy i samotnie spacerujące młode osoby, zwykle mężczyźni. Prosimy zachować ostrożność.
  - Och, coraz więcej psychopatów chodzi po tym świecie... - szczupły rudzielec postawił na stole dwie filiżanki z kawą. - Słodzisz? Przyniosę cukier.
  Gdy mężczyzna zniknął za drzwiami, jego los został przesądzony. W jednej z filiżanek wylądowało parę kropel przezroczystego płynu.
  - Już jestem. - Rudy uśmiechał się zupełnie jakby za coś przepraszał.
  Wydawał się być całkiem miły. Jeszcze nikt, kto znajdował się na liście Chloe, nie był wobec niej tak troskliwy. Ciekawe, czym sobie zasłużył na taki koniec?
  Mężczyzna zajął miejsce na krześle i zanurzył usta w gorącym napoju.
  - Coś się stało? - zapytał, widząc wyraz twarzy kobiety. Wyglądała na załamaną.
  - Wybacz - szepnęła.
  Filiżanka dźwięcznie upadła na podłogę, a kawa, która się wylała stworzyła wokół niej małe jeziorko śmierci.

niedziela, 27 kwietnia 2014

Naprawdę głębokiego smutku nie da się wyrazić nawet łzami... / Insanis

     Najgorzej jest na początku. To wszystko uderza w Ciebie z tak potworną siłą, jaką trudno opisać. Płaczesz, nie możesz przez to spać. Chcesz na chwilę o tym zapomnieć, chociaż na pięć minut, ale nie potrafisz. To ciągle siedzi w twojej głowie, nie daje Ci ani chwili wytchnienia. Z każdą chwilą jesteś coraz bardziej smutny, przybity, zagubiony. Zupełnie nie wiesz co ze sobą zrobić.

     To się dzieje tak nagle. Z tygodnia na tydzień. Ot co! Z dnia na dzień, a czasami nawet z godziny na godzinę.
W jednej chwili piszesz z pewną osobą, a w drugiej z nerwów masz ochotę chodzić po ścianach, bo od długiego czasu nie otrzymujesz odpowiedzi. 

     Po dziesiątce wiadomości tekstowych i pół tuzinie zostawionych nagrań na poczcie głosowej, na które nie otrzymałeś żadnej odpowiedzi, zaczynasz tracić nadzieję, ale wciąż próbujesz. 
Następnego dnia denerwujesz się jeszcze bardziej. Dwadzieścia cztery godziny. Tak długo nie otrzymałeś żadnej odpowiedzi, żadnego znaku życia od niej.
Wieczorem dowiadujesz się czegoś strasznego. Jednak ciągle nie przestajesz wierzyć w cuda, trzymasz się nadziei. Jednym palcem, ale lepsze to niż stracić ją całkowicie. Nawet jeśli wszystko wskazuje na najgorsze, ty nadal wierzysz. W małym stopniu, ale wierzysz.
Potem wszystko dzieje się szybciej.
Trzeciego dnia dostajesz cios prosto w serce. Wylewasz mnóstwo łez i humoru nie jest w stanie poprawić ci zupełnie nic. Twoja wiara w cuda i w to, że to tylko pomyłka opuszcza cię. Zostajesz sam, nawet jeśli otaczają cię ludzie, ty jesteś sam. Samotny wśród dziesiątek życzliwych dusz i opuszczony wśród tysiąca spojrzeń. Ból i smutek wypełniają cię całego, a łez nawet już nie kontrolujesz. Uspokajasz się na chwilę i nawet nie zauważasz, kiedy znów zaczynasz płakać.
Tak mija Ci cały dzień trzeci, który głownie opiera się na żalu do siebie, smutku, łzach i cierpieniu.
Czwartego dnia jest trochę lepiej. Ciągle płaczesz, ale nie izolujesz się od innych siedząc w kącie. Wychodzisz do ludzi, niektórzy nawet cię pocieszają, a ty po prostu płaczesz im w ramionach nic nie mówiąc.
Postanawiasz oderwać się od tego na chwilę, więc bierzesz zaufaną osobę i jedziecie gdziekolwiek. Na przykład do centrum handlowego, bo kto ich nie lubi? Tam chociaż przez chwilę czujesz się normalnie.
W drodze powrotnej do domu wysiadasz parę przystanków wcześniej, kupujesz w kiosku znicz, wydając na niego ostatnie drobne i idziesz na cmentarz. Nie jesteś w stanie przejechać tych prawie dwustu kilometrów, żeby postawić znicz na jej grobie, więc idziesz na cmentarz najbliżej twojego domu. Stawiasz znicz, który pomogła ci zapalić przyjaciółka, pod krzyżem i wstajesz, a twoje usta znów się nie śmieją. Myślisz o tym, co miałeś zrobić ze swoją zmarłą przyjaciółką. O przyjemnych chwilach, o zabawnych momentach, ale też o tych, kiedy miałyście tylko siebie wzajemnie. Znów zaczynasz płakać, nie kontrolujesz tego, po prostu płaczesz. Ściskasz w ręku łańcuszek, który masz na szyi. Ona miała identyczny. Nawet kupiła jeszcze jeden dla waszej wspólnej przyjaciółki, ale nie zdążyła jej go dać, bo końcu wasze planowane spotkanie nie doszło do skutku. 
Wypowiadasz w myślach jej imię. Odbija się ono chwilę w twojej głowie, po czym osiada miękko w zakamarkach twojego umysłu. Zostanie tam już zawsze. Będzie kojarzyło Ci się z dobrą, utalentowaną osobą, która miała marzenia, plany na przyszłość i wiele ambicji. Z osobą, z którą w przyszłości chciałeś założyć fundację, z którą miałeś wyjechać za granicę... Z osobą, która zawsze potrafiła poprawić ci humor.
Patrzysz jeszcze chwilę na znicz, ocierasz łzy wierzchem dłoni i odwracasz się na pięcie.Wychodzisz ze cmentarza, spoglądając raz jeszcze w stronę krzyża.
I to cię oczyszcza. Przynosi ulgę, której wyczekiwałeś.
Masz nadzieję, że teraz jest jej lepiej, że już się nie męczy, że jest szczęśliwsza.
Przez kolejne dni nadal jest ci trochę smutno, ale już nie płaczesz. Starasz się pogodzić z tym co się stało, nawet jeśli jest to bardzo trudne. 
Towarzysz ci pustka, która powstała w twoim sercu, w chwili jej śmierci. Nikt inny nie nazywa cię tak, jak ona to robiła, nie opowiada takich żartów jak ona i nie pisze z tobą po nocach. Uczucie pustki nie jest niczym dziwnym w tym przypadku, ta pustka będzie z tobą już zawsze. Mieliście przecież wspólne plany na przyszłość.
Masz nadzieję, że wkrótce twój smutek minie i gdy ktoś o nią zapyta odpowiesz, że ją znałeś, podziwiałeś, szanowałeś i kochałeś jak swoją siostrę. I wcale nie powiesz tego załamującym się głosem i ze łzami w oczach, powiesz to z dumą i radością, bo znałeś tak wspaniałą osobę jak ona. 
___________________________________________________________

Tekst został napisany chaotycznie, mam tego świadomość. Był to jednak celowy zabieg, który miał za zadanie dokładnie zilustrować to, co działo się ze mną przez ostatnich kilka dni, a gwarantuję wam, że w mojej głowie był OGROMNY chaos.
To, co przeczytaliście na górze, jest oparte na moich odczuciach. Postanowiłam to napisać i opublikować, żeby dać jakiś upust emocjom.

     Spoczywaj w spokoju, Kasiu. Zawsze będę o Tobie pamiętać.
Obiecuję Ci, że pewnego dnia założę fundację, tak jak razem chciałyśmy. Odwiedzę również Londyn, a do tego wszystkiego zrobię kiedyś Wielkie Narodzenie, a to wszystko będę robić z myślą o Tobie. To nasze wspólne marzenia, które za wszelką cenę zrealizuję. I promise [*] 

Początek czegoś, co nigdy nie będzie miało zakończenia... / Insanis

     Przybywam po długiej nieobecności, ale nie z tekstem mojego autorstwa. 
To, co macie okazję przeczytać poniżej napisała moja przyjaciółka. Bardzo zdolna, młoda dziewczyna z niespełnionymi marzeniami.
Nie prosiła mnie o publikację tego gdziekolwiek, ale stwierdziłam, że to zrobię. Miała ona talent, który miał szansę się rozwijać i myślę, że warto to komuś pokazać. Nawet jeśli jest to początek historii, która nigdy nie będzie miała ciągu dalszego, a już nawet nie wspominajmy o zakończeniu.
Zachowałam oryginalną pisownie, nie poprawiłam w tekście zupełnie NIC i nie zrobię tego, nawet jeśli ktoś znajdzie w tym jakiekolwiek niedociągnięcia.
Zapraszam do przeczytania.

To prolog książki, która nigdy nie zostanie napisana.

      Pulchna blondynka przemierzała szybkim krokiem ulice miasta, otulając się szczelniej płaszczem – jak na tę porę dnia było wyjątkowo zimno i wietrznie. Ciemne chmury zasnuły niebo, sprawiając wrażenie jakby było o kilka godzin później niż wskazywał jej zegarek. Pogoda generalnie nie należała do najprzyjemniejszych, w powietrzu wisiała groźba ciężkiego deszczy którego można się było spodziewać lada moment, dziewczyna wolała jednak o tym nie myśleć. Jej parasolka została w mieszkaniu, a ona sama miała do przejścia jeszcze ładny kilometr czy dwa – mimowolnie przyspieszyła kroku.

Równie mimowolnie spojrzała w ciemną alejkę obok której właśnie cwałowała (granicę szybkiego kroku zdążyła już zostawić za sobą) i – znów mimowolnie – zatrzymała się. W zaułku leżał ciemny kształt, który można by łatwo przeoczyć, ale jej wrodzony instynkt do pakowania się w kłopoty nie mógłby na to przecież pozwolić. Ciemny kształt po dokładnym przyjrzeniu się okazał się leżącym bezwładnie mężczyzną w jakichś kolorowych łachmanach – nie była tego pewna, ale wyglądało to całkiem jak szorty w hawajskie kwiaty i niezidentyfikowana bliżej koszulka.

- To pewnie jakiś ćpun albo pijak – powiedziała do siebie cicho, starając się powstrzymać nogi które niosły ją w kierunku mężczyzny – może być niebezpieczny – spróbowała jeszcze raz, ale niewiele to dało, jej wrodzona chęć pomocy (i wspomniany już wcześniej talent do pakowania się w kłopoty) pchały ją przed siebie. Zatrzymała się ostrożnie w bezpiecznej odległości od leżącego człowieka (może i pragnęła mu pomóc, ale nie była przecież głupia), po czym zmierzyła go ostrożnym spojrzeniem, nie będąc do końca pewną od czego zacząć.

- Em... Przepraszam? – spytała ostrożnie – Halo, proszę pana? Wszystko w porządku?

Mężczyzna nie poruszył się ani o milimetr. Wbrew zdrowemu rozsądkowi, który aż krzyczał że pewnie po prostu się spił i nie był w stanie odpowiedzieć, blondynka ostrożnie przysunęła się bliżej i lekko podniosła głos.

- Przepraszam! – spróbowała jeszcze raz – Czy coś się stało?!

Tym razem osiągnęła efekt, może nie zamierzony, ale zawsze to jakieś pocieszenie: mężczyzna drgnął gwałtownie, po czym gwałtownie podniósł opuszczoną wcześniej głowę, wbijając w dziewczynę szeroko otwarte, świdrujące oczy, wyglądające jak przepełnione czymś pomiędzy paniką a zdziwieniem – czyli dokładnie tym czym zwykle wypełnione są oczy osób gwałtownie wybudzających się ze snu lub nieprzytomności w nieznanym środowisku. Dziewczyna musiała się z trudem powstrzymać aby nie odskoczyć w reakcji na jego nagły ruch.

- Czy... Czy wszystko w porządku? Coś się panu stało? Powinnam wezwać pomoc? – spytała znowu, nieco ciszej niż wcześniej, patrząc ostrożnie w uspokajające się powoli oczy nieznajomego. Mimowolnie zauważyła że miały naprawdę niezwykły odcień niebieskiego, a w ciemności zdawały się prawie błyszczeć, zupełnie jak żywcem wyjęte z jakiejś kreskówki. Zdawały się być oczami kogoś kto wiele w życiu zobaczył, to jednak nie powstrzymywało ich do pełnego zdziwienia gapienia się bezceremonialnie prosto na stojącą przed nimi, lekko zbitą z tropu dziewczynę. Cisza zaczynała się przeciągać, a mężczyzna nie zdawał się nawet przymierzać do odzywania się.

- H-halo? – spróbowała znów, niezrażona dziwnym zachowaniem nieznajomego. W każdej chwili mogła przecież odwrócić się i odejść, ale jakoś nie mogła się do tego zmusić, chociaż dobrze wiedziała że cała ta sytuacja nie przyniesie jej nic dobrego. Pamiętała też że w każdej chwili mogło zacząć padać i naprawdę powinna biec teraz do domu, ale ten nieznajomy miał w sobie coś dziwnego, przyciągającego... Może to te błyszczące oczy, a może hawajskie szorty?

Właściciel tychże oczu i szortów wpatrywał się w nią jeszcze przez moment, po czym równie nagle jak przy wcześniejszym przebudzeniu, drgnął i jakby lekko zastanym, ochrypłym głosem wyrzucił z siebie pojedyncze słowo: „Co?”. Dziewczyna spojrzała na niego z pewnym zaskoczeniem z powodu nagle przerwanej ciszy, a i sam mężczyzna zdawał się zdziwiony swoją nagłą reakcją, dotknął ust dłonią po czym z niemal komicznym skupieniem zmierzył swoje palce intensywnym wzrokiem. Wyglądał praktycznie jakby sam był zaskoczony że w ogóle coś powiedział.

- Pytałam, czy potrzebuje pan pomocy – odparła dziewczyna, nie będąc do końca pewną czy skupiony na swojej ręce mężczyzna w ogóle jej słuchał – wygląda pan jakby coś się stało.

Słowa znów spotkały się z brakiem odzewu, ale tym razem postanowiła poczekać. Mężczyzna zdawał się funkcjonować wolniej niż normalny człowiek, więc uznała że najlepiej dać mu chwilę na przetrawienie informacji. Nie rozczarowała się, po pewnej napięcia chwili błękitne oczy znów były skierowane na nią, a zaraz potem ten sam zachrypnięty, niepewny głos zadał kolejne pytanie.

- Kim jesteś? – mężczyzna nie próbował nawet udawać że jego słowa miały cokolwiek wspólnego z tym co mówiła blondynka. Cała wypowiedź na temat potrzebowania pomocy zdawała się go w ogóle nie obchodzić, zamiast tego swoją uwagę poświęcił na to konkretne pytanie, które szczerze powiedziawszy zbiło dziewczynę z tropu. No bo co odpowiedzieć jakiemuś nieznajomemu zapitemu mężczyźnie na pytanie o tożsamość?

- Emm... Mam na imię Milena – stwierdziła po prostu Milena, pozwalając mężczyźnie pociągnąć ten wątek, ale kiedy nie odzywał się przez kolejne długie, niezręczne sekundy, postanowiła go wyręczyć – a pan? Jak pan się nazywa?

- Ja... Nie wiem – wyznał bezimienny nieznajomy – wiesz skąd się tu wziąłem? Niczego nie pamiętam... – kiedy w końcu zaczął normalnie używać głosu do wypowiadania swoich myśli, tak na prawdę w niczym to nie pomogło. Milena spojrzała na niego bezradnie, usiłując zdecydować co z nim zrobić. Nie mogła go tak przecież zostawić.

- Nie wiem, kiedy pana znalazłam leżał pan nieprzytomny pod ścianą – powiedziała, usilnie rozważając w tym czasie możliwe opcje. Mogła albo zabrać nieznajomego ze sobą, albo zadzwonić po pomoc. Powinna zadzwonić po karetkę, facet miał chyba amnezję i leżał w letnich ubraniach w ciemnym zaułku. Powinna wezwać pomoc, teraz. Ale z drugiej strony... Te świdrujące błękitne oczy, prawie wzdrygnęła się na myśl że miałyby niewinnie patrzeć na zgraję anonimowych lekarzy i pielęgniarek, kompletnie o niego nie dbających, chcących tylko jak najszybciej się go pozbyć. Dziewczyna miała osobisty uraz do lekarzy, jeśli miała jakąkolwiek alternatywę to nie chciałaby nikogo skazywać na ich tak zwaną „pomoc”. Nawet jeśli alternatywa wcale jej się nie podobała, ani trochę, choćby nie wiadomo jak bardzo intrygujące były błękitne oczy nieznajomego. Ale tak na prawdę już kiedy zaczęła to rozważać to decyzja była podjęta, zdrowy rozsądek nie miał wiele do powiedzenia.

- Może pan wstać? – spytała, podchodząc powoli bliżej do mężczyzny.

- Wstać...? – powtórzył po niej niczym echo.

- Trzeba pana stąd zabrać – wyjaśniła – jeśli może pan iść o własnych siłach. Chwila, pomogę panu... – nachyliła się obok i ostrożnie złapała jedno z jego ramion. Mężczyzna jakby automatycznie podciągnął nogi pod siebie, chwilę później z małą pomocą stał już na własnych nogach, o własnych siłach, i nie zdawał się w żaden sposób zagrożony upadkiem. Na wszelki wypadek Milena nie puściła jego ramienia, kiedy zaczęła powoli prowadzić go do wyjścia z zaułka.

- Zabiorę pana do mojego mieszkania, dobrze? Mogę tam pana opatrzyć i sprawdzić czy nic panu nie jest – spytała ostrożnie – czy może woli pan żebym zadzwoniła po pomoc?

- Nie, nie – stwierdził nieobecnie bezimienny – rób co uważasz.

Milena to właśnie zrobiła, poprawiając swój chwyt na ramieniu mężczyzny i ruszając przed siebie, z pełnym niezadowoleniem spostrzegając mokre kropki coraz gęściej pojawiające się dookoła niej na chodniku. Nie dość że znalazła obcego mężczyznę z amnezją, to jeszcze oboje będą mokrzy zanim w ogóle zdąży przyprowadzić go do mieszkania.


niedziela, 2 marca 2014

Dziewczyna anioł Lusia cz.V

Znów ktoś przerwał chwilę spokoju, tym razem był to tata. Chciał skorzystać z łazienki. Przestraszona szybko i nie dbale owinęłam sznurkiem się, przez co skrzydła znów stały się ściśnięte, założyłam bluzę, która miała się suszyć jednak już była sucha. Zanim jednak wyszłam z łazienki otarłam z policzków łzy. Tata wparował do łazienki i zamkną drzwi. Po chwili namysłu stwierdziłam, że pójdę na krótki spacer jeszcze. Poinformowałam o tym mamę, nie chciała się zgodzić z powodu mojej choroby. Jednak ostatecznie uległa moim prośbą. Założyłam kurtkę przeciw deszczową-za oknem zaczynało kropić. Szybko założyłam na nogi buty i udałam się w miejsce, gdzie poznałam Victora. Szłam i rozmyślałam na różnego rodzaju tematy. Między innymi na temat tego, co czuję do chłopaka, którego niedawno poznałam.  Moje myśli błądziły po wszystkich zakamarkach mózgu. Stanęłam na klifie na dole, fale biły o kamień, na górze słychać było plusk oraz krople które wpadały do morza. Stałam dobre Parę minut kiedy postanowiłam zdjąć kurtkę. Najpierw kaptur zsunęłam z głowy, łzy nagle zaczęły napływać do oczu, nie było widać, że płaczę z powodu padającego deszczu. Włosy były mokre padały na mokrą twarz. Wyciągałam z kieszeni spodni nożyczki i rozcinałam z tyłu bluzkę, potem sznurek. Skrzydła zaczęły znów nabierać powietrza, zaczęły rosnąć w górę, rozprostowały się. Nie obserwowałam czy ktoś patrzy. To była chwila kiedy zapomniałam o wszystkim. Nagle usłyszałam za pleców krzyk.
- Elisha ?! Czy to ty-zawołał jakiś chłopak, szybko domyśliłam się, że to Victor.
Nie chciałam ukrywać tego przed nim. Jednak coś zmusiło mnie bym szybko zarzuciła na mokre skrzydła kurtkę. Znów poczułam ból ugniatających się skrzydeł.
-El, czemu mokniesz na deszczu?, znów się przeziębisz.
-Victor nie będę chora, ale chcę Ci coś powiedzieć, a raczej pokazać.
Victor uśmiechną się, był taki jedyny w swoim rodzaju, jego oczy niebieskie przypominały niebo, uśmiech przypominał najlepsze co może być. Nie da się tego opisać. Wtedy on zabrał głos.
-Eli ja też chcę Ci coś powiedzieć.-mówiąc to za czerwienił się.
Kiwałam głową by mówił dalej, zastanawiałam się co chce powiedzieć, czyżby rodzice jego zadecydowali o przeprowadzce ? Może nie może już się ze mną spotykać. Milion myśli przeszło przez moją głowę aż on w końcu rzekł:
-El, bo ja. Nie wiem jak to powiedzieć.-Zaczą, lecz nie był w stanie dokończyć zdania.
-Powiedz...- zaczęłam lecz on przerwał mi i wtrącił.
-Ja Cię Ko.. Kocham- po czerwieniał jeszcze bardziej, mówiąc to.
Uśmiechałam się do niego, widziałam ten niepokój na jego twarzy.
-Ja Cię też-dodałam patrząc w jego oczy.
Oboje zbliżyliśmy się do siebie, pocałowaliśmy się, trwało to parę sekund, ale była w tym taka magia, aż gęsia skórka mnie przeszyła. Spojrzałam znów w jego oczy, wiedziałam że muszę mu to wyznać.
-Victor, muszę Ci coś pokazać, możesz mnie znienawidzić za to, ale muszę.
W tym momencie zdjęłam znów kurtkę z siebie. Mokre skrzydła znów nabrały śnieżno białej bieli i rozwinęły się.


Victor:

Pobiegłem w miejsce gdzie pierwszy raz odważyłem się przemówić do Eli, moim oczom ukazała się ona, cała mokra, zdjęła kurtkę. Krzyknąłem jej imię i podbiegłem do niej. Szybko założyłem jej kurtkę, nie mogłem trzymać w sobie tych emocji, tego co do niej czuję. Miałem mętlik w głowie, wszystkie wizje tego co może się stać jeśli ona odmówi. Jednak odważyłem się, zapytałem. Czułem jak czerwienieję na twarzy, tak mocno ją pokochałem. Mimo że znałem ją dość krótko, chciałem dzielić z nią swoje serce. W końcu przełkłem ślinę i powiedziałem jej ten magiczny zwrot;
- Ko (zająłem się) Kocham Cię- za czerwieniałem mówiąc ten zwrot.
Czekałem w niepewności na jej odpowiedź, była cała mokra jej włosy opadały na jej twarz, niebieskie oczy tym razem przypominały barwę szarości.
Nagle uśmiechała się a z jej ust wy powiedziane zostały najpiękniejsze słowa na świecie.
- Ja Cię też. Patrzała w moje oczy jak w jakiś obraz najcenniejszy na świecie.Po czym dodała;
-Victor muszę Ci coś pokazać...- Uśmiechałem się by dodać jej pewności siebie.
Kiedy zdjęła kurtkę z siebie, moim oczom ukazał się niezwykle bajeczny obiekt, był on taki piękny że aż nie mogłem oderwać oczu, były to śnieżno białe skrzydła. Cudem udało mi się oderwać oczy od tego zjawiska, popatrzałem na El przytuliłem ją i powiedziałem:
 - El mi nie przeszkadza to, ja cię kocham ! - Oderwałem się od jej ciepła, którym emitowała.
Szybko dałem jej kurtkę by nie zmarzła. Po czym chwyciłem ją za rękę i poszedłem ją odprowadzić.

niedziela, 23 lutego 2014

POMOCY!!!

Przybywam ja - Insanis... Niestety nie jest to żaden mój one-shot, pierwsza część opowiadania czy cokolwiek... W tym poście pragnę poprosić was o pomoc.
Potrzebuję czegoś co zburzy gigantyczny mur, który powstał pomiędzy mną i moją Weną Twórczą dłuuugi czas temu i ciągle jest wyższy, grubszy i bardziej wytrzymały... Każdego dnia próbuję przedostać się na drugą stronę, żeby móc spotkać się z moją Weną, ale mur jest zbyt wielki.
A ja po prostu MUSZĘ go zburzyć! Jak najszybciej. Z kilku powodów...
  Po pierwsze; chciałabym wreszcie napisać coś na bloga, bo świeci tutaj pustkami...
 Po drugie; pisałam ostatnio rozprawkę na języku polskim i wiecie co? Miałam z tym cholerny problem! A z długimi formami pisemnymi typu rozprawki, listy, opisy, charakterystyki nie miewałam nigdy większych problemów...
 Po trzecie; mam miesiąc na napisanie, przetłumaczenie i wysłanie listu do mojego ulubionego aktora i jak do tej pory mam na kartce aż "Hello, Misha" ;_;
Macie jakieś pomysły na zburzenie muru oddzielającego mnie od weny?
 + Nie mam pomysłu co napisać w tym liście do Mishy... Halo, ma ktoś pomysł? Co napisać ulubionemu aktorowi? ;___________;

Pozdrawiam ♥
Desperacko-szukająca-pomocy-Insanis

czwartek, 23 stycznia 2014

Notka przepraszająco-informacyjna

  Jak widać nasz blog został bardzo zaniedbany... Dawno temu miały pojawić się nowe opowiadania, ale niestety wena znika gdzieś akurat wtedy, kiedy jest potrzebna. Przypuszczam, że nie będzie kolejnych części "Instynktu", bo utknęłam w połowie drugiej i kompletnie nie wiem co dalej ;_; Za to zaczęłam nowe opowiadanie... Nie ma jeszcze tytułu, ale tak właściwie to nie wiem, co mi z tego wyjdzie (bo dopiero początek, a już napisałam zupełnie inne rzeczy niż zamierzałam). Także bójcie się XD Nie mogę obiecać, że dodam je w tym tygodniu, ani, że w następnym, ale postaram się to zrobić jak najszybciej (jak zostanie mi czas na pisanie, bo mam nowe ambitne plany XD).

Żeby nie było, że nie wrzucam nic od siebie, tylko gadam od rzeczy... Zamiast opowiadania łapcie kota, którego przed chwilą narysowałam.