Strony

niedziela, 27 kwietnia 2014

Naprawdę głębokiego smutku nie da się wyrazić nawet łzami... / Insanis

     Najgorzej jest na początku. To wszystko uderza w Ciebie z tak potworną siłą, jaką trudno opisać. Płaczesz, nie możesz przez to spać. Chcesz na chwilę o tym zapomnieć, chociaż na pięć minut, ale nie potrafisz. To ciągle siedzi w twojej głowie, nie daje Ci ani chwili wytchnienia. Z każdą chwilą jesteś coraz bardziej smutny, przybity, zagubiony. Zupełnie nie wiesz co ze sobą zrobić.

     To się dzieje tak nagle. Z tygodnia na tydzień. Ot co! Z dnia na dzień, a czasami nawet z godziny na godzinę.
W jednej chwili piszesz z pewną osobą, a w drugiej z nerwów masz ochotę chodzić po ścianach, bo od długiego czasu nie otrzymujesz odpowiedzi. 

     Po dziesiątce wiadomości tekstowych i pół tuzinie zostawionych nagrań na poczcie głosowej, na które nie otrzymałeś żadnej odpowiedzi, zaczynasz tracić nadzieję, ale wciąż próbujesz. 
Następnego dnia denerwujesz się jeszcze bardziej. Dwadzieścia cztery godziny. Tak długo nie otrzymałeś żadnej odpowiedzi, żadnego znaku życia od niej.
Wieczorem dowiadujesz się czegoś strasznego. Jednak ciągle nie przestajesz wierzyć w cuda, trzymasz się nadziei. Jednym palcem, ale lepsze to niż stracić ją całkowicie. Nawet jeśli wszystko wskazuje na najgorsze, ty nadal wierzysz. W małym stopniu, ale wierzysz.
Potem wszystko dzieje się szybciej.
Trzeciego dnia dostajesz cios prosto w serce. Wylewasz mnóstwo łez i humoru nie jest w stanie poprawić ci zupełnie nic. Twoja wiara w cuda i w to, że to tylko pomyłka opuszcza cię. Zostajesz sam, nawet jeśli otaczają cię ludzie, ty jesteś sam. Samotny wśród dziesiątek życzliwych dusz i opuszczony wśród tysiąca spojrzeń. Ból i smutek wypełniają cię całego, a łez nawet już nie kontrolujesz. Uspokajasz się na chwilę i nawet nie zauważasz, kiedy znów zaczynasz płakać.
Tak mija Ci cały dzień trzeci, który głownie opiera się na żalu do siebie, smutku, łzach i cierpieniu.
Czwartego dnia jest trochę lepiej. Ciągle płaczesz, ale nie izolujesz się od innych siedząc w kącie. Wychodzisz do ludzi, niektórzy nawet cię pocieszają, a ty po prostu płaczesz im w ramionach nic nie mówiąc.
Postanawiasz oderwać się od tego na chwilę, więc bierzesz zaufaną osobę i jedziecie gdziekolwiek. Na przykład do centrum handlowego, bo kto ich nie lubi? Tam chociaż przez chwilę czujesz się normalnie.
W drodze powrotnej do domu wysiadasz parę przystanków wcześniej, kupujesz w kiosku znicz, wydając na niego ostatnie drobne i idziesz na cmentarz. Nie jesteś w stanie przejechać tych prawie dwustu kilometrów, żeby postawić znicz na jej grobie, więc idziesz na cmentarz najbliżej twojego domu. Stawiasz znicz, który pomogła ci zapalić przyjaciółka, pod krzyżem i wstajesz, a twoje usta znów się nie śmieją. Myślisz o tym, co miałeś zrobić ze swoją zmarłą przyjaciółką. O przyjemnych chwilach, o zabawnych momentach, ale też o tych, kiedy miałyście tylko siebie wzajemnie. Znów zaczynasz płakać, nie kontrolujesz tego, po prostu płaczesz. Ściskasz w ręku łańcuszek, który masz na szyi. Ona miała identyczny. Nawet kupiła jeszcze jeden dla waszej wspólnej przyjaciółki, ale nie zdążyła jej go dać, bo końcu wasze planowane spotkanie nie doszło do skutku. 
Wypowiadasz w myślach jej imię. Odbija się ono chwilę w twojej głowie, po czym osiada miękko w zakamarkach twojego umysłu. Zostanie tam już zawsze. Będzie kojarzyło Ci się z dobrą, utalentowaną osobą, która miała marzenia, plany na przyszłość i wiele ambicji. Z osobą, z którą w przyszłości chciałeś założyć fundację, z którą miałeś wyjechać za granicę... Z osobą, która zawsze potrafiła poprawić ci humor.
Patrzysz jeszcze chwilę na znicz, ocierasz łzy wierzchem dłoni i odwracasz się na pięcie.Wychodzisz ze cmentarza, spoglądając raz jeszcze w stronę krzyża.
I to cię oczyszcza. Przynosi ulgę, której wyczekiwałeś.
Masz nadzieję, że teraz jest jej lepiej, że już się nie męczy, że jest szczęśliwsza.
Przez kolejne dni nadal jest ci trochę smutno, ale już nie płaczesz. Starasz się pogodzić z tym co się stało, nawet jeśli jest to bardzo trudne. 
Towarzysz ci pustka, która powstała w twoim sercu, w chwili jej śmierci. Nikt inny nie nazywa cię tak, jak ona to robiła, nie opowiada takich żartów jak ona i nie pisze z tobą po nocach. Uczucie pustki nie jest niczym dziwnym w tym przypadku, ta pustka będzie z tobą już zawsze. Mieliście przecież wspólne plany na przyszłość.
Masz nadzieję, że wkrótce twój smutek minie i gdy ktoś o nią zapyta odpowiesz, że ją znałeś, podziwiałeś, szanowałeś i kochałeś jak swoją siostrę. I wcale nie powiesz tego załamującym się głosem i ze łzami w oczach, powiesz to z dumą i radością, bo znałeś tak wspaniałą osobę jak ona. 
___________________________________________________________

Tekst został napisany chaotycznie, mam tego świadomość. Był to jednak celowy zabieg, który miał za zadanie dokładnie zilustrować to, co działo się ze mną przez ostatnich kilka dni, a gwarantuję wam, że w mojej głowie był OGROMNY chaos.
To, co przeczytaliście na górze, jest oparte na moich odczuciach. Postanowiłam to napisać i opublikować, żeby dać jakiś upust emocjom.

     Spoczywaj w spokoju, Kasiu. Zawsze będę o Tobie pamiętać.
Obiecuję Ci, że pewnego dnia założę fundację, tak jak razem chciałyśmy. Odwiedzę również Londyn, a do tego wszystkiego zrobię kiedyś Wielkie Narodzenie, a to wszystko będę robić z myślą o Tobie. To nasze wspólne marzenia, które za wszelką cenę zrealizuję. I promise [*] 

Początek czegoś, co nigdy nie będzie miało zakończenia... / Insanis

     Przybywam po długiej nieobecności, ale nie z tekstem mojego autorstwa. 
To, co macie okazję przeczytać poniżej napisała moja przyjaciółka. Bardzo zdolna, młoda dziewczyna z niespełnionymi marzeniami.
Nie prosiła mnie o publikację tego gdziekolwiek, ale stwierdziłam, że to zrobię. Miała ona talent, który miał szansę się rozwijać i myślę, że warto to komuś pokazać. Nawet jeśli jest to początek historii, która nigdy nie będzie miała ciągu dalszego, a już nawet nie wspominajmy o zakończeniu.
Zachowałam oryginalną pisownie, nie poprawiłam w tekście zupełnie NIC i nie zrobię tego, nawet jeśli ktoś znajdzie w tym jakiekolwiek niedociągnięcia.
Zapraszam do przeczytania.

To prolog książki, która nigdy nie zostanie napisana.

      Pulchna blondynka przemierzała szybkim krokiem ulice miasta, otulając się szczelniej płaszczem – jak na tę porę dnia było wyjątkowo zimno i wietrznie. Ciemne chmury zasnuły niebo, sprawiając wrażenie jakby było o kilka godzin później niż wskazywał jej zegarek. Pogoda generalnie nie należała do najprzyjemniejszych, w powietrzu wisiała groźba ciężkiego deszczy którego można się było spodziewać lada moment, dziewczyna wolała jednak o tym nie myśleć. Jej parasolka została w mieszkaniu, a ona sama miała do przejścia jeszcze ładny kilometr czy dwa – mimowolnie przyspieszyła kroku.

Równie mimowolnie spojrzała w ciemną alejkę obok której właśnie cwałowała (granicę szybkiego kroku zdążyła już zostawić za sobą) i – znów mimowolnie – zatrzymała się. W zaułku leżał ciemny kształt, który można by łatwo przeoczyć, ale jej wrodzony instynkt do pakowania się w kłopoty nie mógłby na to przecież pozwolić. Ciemny kształt po dokładnym przyjrzeniu się okazał się leżącym bezwładnie mężczyzną w jakichś kolorowych łachmanach – nie była tego pewna, ale wyglądało to całkiem jak szorty w hawajskie kwiaty i niezidentyfikowana bliżej koszulka.

- To pewnie jakiś ćpun albo pijak – powiedziała do siebie cicho, starając się powstrzymać nogi które niosły ją w kierunku mężczyzny – może być niebezpieczny – spróbowała jeszcze raz, ale niewiele to dało, jej wrodzona chęć pomocy (i wspomniany już wcześniej talent do pakowania się w kłopoty) pchały ją przed siebie. Zatrzymała się ostrożnie w bezpiecznej odległości od leżącego człowieka (może i pragnęła mu pomóc, ale nie była przecież głupia), po czym zmierzyła go ostrożnym spojrzeniem, nie będąc do końca pewną od czego zacząć.

- Em... Przepraszam? – spytała ostrożnie – Halo, proszę pana? Wszystko w porządku?

Mężczyzna nie poruszył się ani o milimetr. Wbrew zdrowemu rozsądkowi, który aż krzyczał że pewnie po prostu się spił i nie był w stanie odpowiedzieć, blondynka ostrożnie przysunęła się bliżej i lekko podniosła głos.

- Przepraszam! – spróbowała jeszcze raz – Czy coś się stało?!

Tym razem osiągnęła efekt, może nie zamierzony, ale zawsze to jakieś pocieszenie: mężczyzna drgnął gwałtownie, po czym gwałtownie podniósł opuszczoną wcześniej głowę, wbijając w dziewczynę szeroko otwarte, świdrujące oczy, wyglądające jak przepełnione czymś pomiędzy paniką a zdziwieniem – czyli dokładnie tym czym zwykle wypełnione są oczy osób gwałtownie wybudzających się ze snu lub nieprzytomności w nieznanym środowisku. Dziewczyna musiała się z trudem powstrzymać aby nie odskoczyć w reakcji na jego nagły ruch.

- Czy... Czy wszystko w porządku? Coś się panu stało? Powinnam wezwać pomoc? – spytała znowu, nieco ciszej niż wcześniej, patrząc ostrożnie w uspokajające się powoli oczy nieznajomego. Mimowolnie zauważyła że miały naprawdę niezwykły odcień niebieskiego, a w ciemności zdawały się prawie błyszczeć, zupełnie jak żywcem wyjęte z jakiejś kreskówki. Zdawały się być oczami kogoś kto wiele w życiu zobaczył, to jednak nie powstrzymywało ich do pełnego zdziwienia gapienia się bezceremonialnie prosto na stojącą przed nimi, lekko zbitą z tropu dziewczynę. Cisza zaczynała się przeciągać, a mężczyzna nie zdawał się nawet przymierzać do odzywania się.

- H-halo? – spróbowała znów, niezrażona dziwnym zachowaniem nieznajomego. W każdej chwili mogła przecież odwrócić się i odejść, ale jakoś nie mogła się do tego zmusić, chociaż dobrze wiedziała że cała ta sytuacja nie przyniesie jej nic dobrego. Pamiętała też że w każdej chwili mogło zacząć padać i naprawdę powinna biec teraz do domu, ale ten nieznajomy miał w sobie coś dziwnego, przyciągającego... Może to te błyszczące oczy, a może hawajskie szorty?

Właściciel tychże oczu i szortów wpatrywał się w nią jeszcze przez moment, po czym równie nagle jak przy wcześniejszym przebudzeniu, drgnął i jakby lekko zastanym, ochrypłym głosem wyrzucił z siebie pojedyncze słowo: „Co?”. Dziewczyna spojrzała na niego z pewnym zaskoczeniem z powodu nagle przerwanej ciszy, a i sam mężczyzna zdawał się zdziwiony swoją nagłą reakcją, dotknął ust dłonią po czym z niemal komicznym skupieniem zmierzył swoje palce intensywnym wzrokiem. Wyglądał praktycznie jakby sam był zaskoczony że w ogóle coś powiedział.

- Pytałam, czy potrzebuje pan pomocy – odparła dziewczyna, nie będąc do końca pewną czy skupiony na swojej ręce mężczyzna w ogóle jej słuchał – wygląda pan jakby coś się stało.

Słowa znów spotkały się z brakiem odzewu, ale tym razem postanowiła poczekać. Mężczyzna zdawał się funkcjonować wolniej niż normalny człowiek, więc uznała że najlepiej dać mu chwilę na przetrawienie informacji. Nie rozczarowała się, po pewnej napięcia chwili błękitne oczy znów były skierowane na nią, a zaraz potem ten sam zachrypnięty, niepewny głos zadał kolejne pytanie.

- Kim jesteś? – mężczyzna nie próbował nawet udawać że jego słowa miały cokolwiek wspólnego z tym co mówiła blondynka. Cała wypowiedź na temat potrzebowania pomocy zdawała się go w ogóle nie obchodzić, zamiast tego swoją uwagę poświęcił na to konkretne pytanie, które szczerze powiedziawszy zbiło dziewczynę z tropu. No bo co odpowiedzieć jakiemuś nieznajomemu zapitemu mężczyźnie na pytanie o tożsamość?

- Emm... Mam na imię Milena – stwierdziła po prostu Milena, pozwalając mężczyźnie pociągnąć ten wątek, ale kiedy nie odzywał się przez kolejne długie, niezręczne sekundy, postanowiła go wyręczyć – a pan? Jak pan się nazywa?

- Ja... Nie wiem – wyznał bezimienny nieznajomy – wiesz skąd się tu wziąłem? Niczego nie pamiętam... – kiedy w końcu zaczął normalnie używać głosu do wypowiadania swoich myśli, tak na prawdę w niczym to nie pomogło. Milena spojrzała na niego bezradnie, usiłując zdecydować co z nim zrobić. Nie mogła go tak przecież zostawić.

- Nie wiem, kiedy pana znalazłam leżał pan nieprzytomny pod ścianą – powiedziała, usilnie rozważając w tym czasie możliwe opcje. Mogła albo zabrać nieznajomego ze sobą, albo zadzwonić po pomoc. Powinna zadzwonić po karetkę, facet miał chyba amnezję i leżał w letnich ubraniach w ciemnym zaułku. Powinna wezwać pomoc, teraz. Ale z drugiej strony... Te świdrujące błękitne oczy, prawie wzdrygnęła się na myśl że miałyby niewinnie patrzeć na zgraję anonimowych lekarzy i pielęgniarek, kompletnie o niego nie dbających, chcących tylko jak najszybciej się go pozbyć. Dziewczyna miała osobisty uraz do lekarzy, jeśli miała jakąkolwiek alternatywę to nie chciałaby nikogo skazywać na ich tak zwaną „pomoc”. Nawet jeśli alternatywa wcale jej się nie podobała, ani trochę, choćby nie wiadomo jak bardzo intrygujące były błękitne oczy nieznajomego. Ale tak na prawdę już kiedy zaczęła to rozważać to decyzja była podjęta, zdrowy rozsądek nie miał wiele do powiedzenia.

- Może pan wstać? – spytała, podchodząc powoli bliżej do mężczyzny.

- Wstać...? – powtórzył po niej niczym echo.

- Trzeba pana stąd zabrać – wyjaśniła – jeśli może pan iść o własnych siłach. Chwila, pomogę panu... – nachyliła się obok i ostrożnie złapała jedno z jego ramion. Mężczyzna jakby automatycznie podciągnął nogi pod siebie, chwilę później z małą pomocą stał już na własnych nogach, o własnych siłach, i nie zdawał się w żaden sposób zagrożony upadkiem. Na wszelki wypadek Milena nie puściła jego ramienia, kiedy zaczęła powoli prowadzić go do wyjścia z zaułka.

- Zabiorę pana do mojego mieszkania, dobrze? Mogę tam pana opatrzyć i sprawdzić czy nic panu nie jest – spytała ostrożnie – czy może woli pan żebym zadzwoniła po pomoc?

- Nie, nie – stwierdził nieobecnie bezimienny – rób co uważasz.

Milena to właśnie zrobiła, poprawiając swój chwyt na ramieniu mężczyzny i ruszając przed siebie, z pełnym niezadowoleniem spostrzegając mokre kropki coraz gęściej pojawiające się dookoła niej na chodniku. Nie dość że znalazła obcego mężczyznę z amnezją, to jeszcze oboje będą mokrzy zanim w ogóle zdąży przyprowadzić go do mieszkania.