Najgorzej jest na początku. To wszystko uderza w Ciebie z tak potworną siłą, jaką trudno opisać. Płaczesz, nie możesz przez to spać. Chcesz na chwilę o tym zapomnieć, chociaż na pięć minut, ale nie potrafisz. To ciągle siedzi w twojej głowie, nie daje Ci ani chwili wytchnienia. Z każdą chwilą jesteś coraz bardziej smutny, przybity, zagubiony. Zupełnie nie wiesz co ze sobą zrobić.
To się dzieje tak nagle. Z tygodnia na tydzień. Ot co! Z dnia na dzień, a czasami nawet z godziny na godzinę.
W jednej chwili piszesz z pewną osobą, a w drugiej z nerwów masz ochotę chodzić po ścianach, bo od długiego czasu nie otrzymujesz odpowiedzi.
Po dziesiątce wiadomości tekstowych i pół tuzinie zostawionych nagrań na poczcie głosowej, na które nie otrzymałeś żadnej odpowiedzi, zaczynasz tracić nadzieję, ale wciąż próbujesz.
Następnego dnia denerwujesz się jeszcze bardziej. Dwadzieścia cztery godziny. Tak długo nie otrzymałeś żadnej odpowiedzi, żadnego znaku życia od niej.
Wieczorem dowiadujesz się czegoś strasznego. Jednak ciągle nie przestajesz wierzyć w cuda, trzymasz się nadziei. Jednym palcem, ale lepsze to niż stracić ją całkowicie. Nawet jeśli wszystko wskazuje na najgorsze, ty nadal wierzysz. W małym stopniu, ale wierzysz.
Potem wszystko dzieje się szybciej.
Trzeciego dnia dostajesz cios prosto w serce. Wylewasz mnóstwo łez i humoru nie jest w stanie poprawić ci zupełnie nic. Twoja wiara w cuda i w to, że to tylko pomyłka opuszcza cię. Zostajesz sam, nawet jeśli otaczają cię ludzie, ty jesteś sam. Samotny wśród dziesiątek życzliwych dusz i opuszczony wśród tysiąca spojrzeń. Ból i smutek wypełniają cię całego, a łez nawet już nie kontrolujesz. Uspokajasz się na chwilę i nawet nie zauważasz, kiedy znów zaczynasz płakać.
Tak mija Ci cały dzień trzeci, który głownie opiera się na żalu do siebie, smutku, łzach i cierpieniu.
Czwartego dnia jest trochę lepiej. Ciągle płaczesz, ale nie izolujesz się od innych siedząc w kącie. Wychodzisz do ludzi, niektórzy nawet cię pocieszają, a ty po prostu płaczesz im w ramionach nic nie mówiąc.
Postanawiasz oderwać się od tego na chwilę, więc bierzesz zaufaną osobę i jedziecie gdziekolwiek. Na przykład do centrum handlowego, bo kto ich nie lubi? Tam chociaż przez chwilę czujesz się normalnie.
W drodze powrotnej do domu wysiadasz parę przystanków wcześniej, kupujesz w kiosku znicz, wydając na niego ostatnie drobne i idziesz na cmentarz. Nie jesteś w stanie przejechać tych prawie dwustu kilometrów, żeby postawić znicz na jej grobie, więc idziesz na cmentarz najbliżej twojego domu. Stawiasz znicz, który pomogła ci zapalić przyjaciółka, pod krzyżem i wstajesz, a twoje usta znów się nie śmieją. Myślisz o tym, co miałeś zrobić ze swoją zmarłą przyjaciółką. O przyjemnych chwilach, o zabawnych momentach, ale też o tych, kiedy miałyście tylko siebie wzajemnie. Znów zaczynasz płakać, nie kontrolujesz tego, po prostu płaczesz. Ściskasz w ręku łańcuszek, który masz na szyi. Ona miała identyczny. Nawet kupiła jeszcze jeden dla waszej wspólnej przyjaciółki, ale nie zdążyła jej go dać, bo końcu wasze planowane spotkanie nie doszło do skutku.
Wypowiadasz w myślach jej imię. Odbija się ono chwilę w twojej głowie, po czym osiada miękko w zakamarkach twojego umysłu. Zostanie tam już zawsze. Będzie kojarzyło Ci się z dobrą, utalentowaną osobą, która miała marzenia, plany na przyszłość i wiele ambicji. Z osobą, z którą w przyszłości chciałeś założyć fundację, z którą miałeś wyjechać za granicę... Z osobą, która zawsze potrafiła poprawić ci humor.
Patrzysz jeszcze chwilę na znicz, ocierasz łzy wierzchem dłoni i odwracasz się na pięcie.Wychodzisz ze cmentarza, spoglądając raz jeszcze w stronę krzyża.
I to cię oczyszcza. Przynosi ulgę, której wyczekiwałeś.
Masz nadzieję, że teraz jest jej lepiej, że już się nie męczy, że jest szczęśliwsza.
Przez kolejne dni nadal jest ci trochę smutno, ale już nie płaczesz. Starasz się pogodzić z tym co się stało, nawet jeśli jest to bardzo trudne.
Towarzysz ci pustka, która powstała w twoim sercu, w chwili jej śmierci. Nikt inny nie nazywa cię tak, jak ona to robiła, nie opowiada takich żartów jak ona i nie pisze z tobą po nocach. Uczucie pustki nie jest niczym dziwnym w tym przypadku, ta pustka będzie z tobą już zawsze. Mieliście przecież wspólne plany na przyszłość.
Masz nadzieję, że wkrótce twój smutek minie i gdy ktoś o nią zapyta odpowiesz, że ją znałeś, podziwiałeś, szanowałeś i kochałeś jak swoją siostrę. I wcale nie powiesz tego załamującym się głosem i ze łzami w oczach, powiesz to z dumą i radością, bo znałeś tak wspaniałą osobę jak ona.
___________________________________________________________
Tekst został napisany chaotycznie, mam tego świadomość. Był to jednak celowy zabieg, który miał za zadanie dokładnie zilustrować to, co działo się ze mną przez ostatnich kilka dni, a gwarantuję wam, że w mojej głowie był OGROMNY chaos.
To, co przeczytaliście na górze, jest oparte na moich odczuciach. Postanowiłam to napisać i opublikować, żeby dać jakiś upust emocjom.
Spoczywaj w spokoju, Kasiu. Zawsze będę o Tobie pamiętać.
Obiecuję Ci, że pewnego dnia założę fundację, tak jak razem chciałyśmy. Odwiedzę również Londyn, a do tego wszystkiego zrobię kiedyś Wielkie Narodzenie, a to wszystko będę robić z myślą o Tobie. To nasze wspólne marzenia, które za wszelką cenę zrealizuję. I promise [*]
Jak cokolwiek innego, nic nie zmusiło mnie do płaczu jak ten tekst. Może to dlatego, że wiem o co chodzi?
OdpowiedzUsuń(*) [*] (*)